wtorek, 25 czerwca 2013

1. "Wspomnienia"

     Nacisnąłem poluzowaną, lekko zardzewiałą klamkę i mocno pchnąłem drzwi, a już po chwili uderzył we mnie ostry zapach alkoholu i papierosów.
W centrum pomieszczenia znajdował się stół bilardowy, przy którym stali już dość wstawieni klienci knajpy. Wokół owego przedmiotu rozstawione były drewniane, chwiejące się stoliki oraz krzesełka w podobnym stanie.
Podszedłem do baru, za którym stała Wendy - moja ulubiona barmanka. Darzyłem ją dość dużą sympatią. Robiła świetne drinki i...i cholernie przypominała mi Perrie. Może nie tyle z wyglądu, co z charakteru, jednak mam nadzieję, że nie okaże się ona taką suką, jak Edwards.
- To, co zwykle, proszę. - powiedziałem delikatnie się uśmiechając w kierunku dziewczyny. Odwzajemniła gest, po czym zajęła się realizacją mojego zamówienia - whisky z lodem.
Kiedy blondynka postawiła przede mną pełną literatkę, po raz kolejny dzisiejszego wieczora posłałem jej uśmiech. Bez namysłu opróżniłem niewielką szklankę, a następnie poprosiłem o dolewkę. Wendy spełniła moją prośbę, jednak z każdym kolejnym razem coraz bardziej się wahała.
- Zayn, stop. - powiedziała stanowczo zabierając mi literatkę, z której miałem zamiar wypić ósmą albo dziewiątą porcję mojej whisky.
- Wendy, oddaj mi to. - wybełkotałem spoglądając na dziewczynę chłodnym wzrokiem.
- Daj spokój, Malik. Dobrze wiesz, że whisky ci nie pomoże. - warknęła i wylała zawartość szklanki do zlewu.
Patrzyłem na to zdarzenie w zupełnym osłupieniu. Jeszcze nigdy mi się nie postawiła. Nigdy. Dobrze wiedziała, co to oznacza, dlatego instynktownie zrobiła kilka kroków w tył.
Wstałem gwałtownie, co spowodowało, że mocno się zachwiałem i z wielkim impetem upadłem na drewnianą, wyżeraną przez korniki podłogę. Próbowałem się podnieść, jednak mój stan mi na to nie pozwalał. W końcu osiem literatek zimnej, nierozcieńczonej whisky to nie tak mało.
- Zayn, uspokój się, proszę. - powiedziała cicho spoglądając na mnie błagalnie.
Chciałem spełnić jej prośbę. Na prawdę chciałem, ale nie mogłem. Nie panowałem nad sobą.
- Nie, kurwa! Nie będziesz mi rozkazywać! Jesteś nikim, nic nie wiesz o życiu, więc nie wpierdalaj się w moje i nie mów mi, co mam robić! - krzyczałem, kiedy w końcu udało mi się podnieść z podłogi.
Gdy pojąłem, co powiedziałem, było już za późno. Wendy momentalnie zalała się łzami, a ja zdenerwowany chciałem usiąść na krześle, na którym siedziałem wcześniej, jednak nie było mi to dane, gdyż poczułem silny uścisk na moim przedramieniu. Zdezorientowany odwróciłem głowę w bok i ujrzałem śmiertelnie poważnego, wysokiego, dobrze zbudowanego mężczyznę.
- Wychodzimy, Malik. - syknął wzmacniając uścisk.
Próbowałem się wyrywać, lecz na marne. Ochroniarz był zdecydowanie za silny, a mój stan tylko ułatwiał mu zadanie. Nie było sensu dalej stawiać oporu, dlatego się poddałem i posłusznie opuściłem lokal.
- Żebym cię tu więcej nie widział! - mruknął i zniknął za drzwiami knajpy.
Zdenerwowany kopnąłem w leżący nieopodal kamyk w wyniku czego poleciał on kilkanaście metrów dalej.

I HATE MYSELF!

Ruszyłem przed siebie początkowo nie wiedząc dokąd zmierzam. Po chwili, jednak, zorientowałem się gdzie mnie niosą nogi. Po 10 minutach spaceru niewielkim slalomem dotarłem na miejsce. 
Usiadłem na chodniku opierając się plecami o dość stary budynek, z którego powoli odpadał tynk. To właśnie tutaj, na rogu ulic St. Barbara i Orange Street*, po raz pierwszy ujrzałem Perrie.

Jak co dzień przechadzałem się ulicami mojego miasta w poszukiwaniu ciekawych ludzi, miejsc, zdarzeń, tylko po to, aby uwiecznić je na zdjęciach, a potem powiesić na ścianach mojego "pokoju fotografii".
To był 30 maja 2012r. Upalny dzień dawał się we znaki. Zatrzymałem się na chwilę, by wziąć choć łyka wody. Wyjąłem z plecaka butelkę z napojem i właśnie wtedy ją ujrzałem. Stała po drugiej stronie ulicy czekając aż zapali się zielone światło przy przejściu dla pieszych.
Wszystko wokół, jakby, się zatrzymało. Liczyła się tylko ona. Filigranowa, niewinna blondynka o nieziemskiej urodzie. Piękna. Wspaniała. Cudowna. Niesamowita. Bez namysłu zrobiłem jej zdjęcie. Potem drugie, trzecie i kolejne. Zdawała się tego nie zauważyć. I dobrze. Bardzo dobrze.

Pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj. Czy można to nazwać miłością od pierwszego wejrzenia? Myślę, że tak. Zdecydowanie tak. 
Kilka dni później spotkałem ją w Starbucksie.

Wraz z otwarciem drzwi, w lokalu rozniósł się dźwięk dzwonka informujący o przyjściu nowego klienta. Z jednej strony pomysł jest dobry, bo obsługa wie o wizycie "nowych", natomiast z drugiej - niekoniecznie. Kiedy tylko rozlega się charakterystyczny dźwięk, wszystkie pary oczu kierują się właśnie na ciebie, co jest zupełnie deprymujące. Na szczęście nie trwa to długo, ponieważ przebywający w kawiarni klienci powracają do wykonywania poprzednich czynności.
Podszedłem do lady, za którą stała urocza rudowłosa.
- Poproszę Caffè Mocha oraz sernik z truskawkami. - złożyłem zamówienie uprzejmie się przy tym uśmiechając. Około 20-letnia dziewczyna od razu poszła je realizować, a ja cierpliwie czekałem.
Kiedy wyjąłem z kieszeni telefon, by sprawdzić, która godzina poczułem, że ktoś siada obok mnie. Spojrzałem w bok i ujrzałem ją. Mojego anioła. 
Nie mogłem tak tego zostawić. To musiało być przeznaczenie, a ze względu, że w nie wierzę, postanowiłem wykorzystać szansę, którą dał mi los.
- Witaj, jestem Zayn. - przedstawiłem się, jak na kulturalnego człowieka przystało, po czym podałem jej dłoń.
Dziewczyna odwzajemniła gest, a ja byłem w siódmym niebie, mogąc dotknąć jej delikatnej skóry.
- Cześć, Perrie. - powiedziała uśmiechając się przyjaźnie w moim kierunku. - Złożyłeś już zamówienie? - zapytała po chwili, gdy wyswobodziła dłoń z mojego uścisku. Nie chciałem tego.
- Tak, właśnie do mnie przybywa. - odpowiedziałem, a mój uśmiech stał się jeszcze szerszy niż dotychczas, kiedy zauważyłem kelnerką niosącą moją kawę i sernik.

Tego dnia - 2 czerwca 2012 roku - dostałem jej numer telefonu, a kolejnego umówiliśmy się na spacer. Potem następny i kolejne spotkania. Dobrze nam było w swoim towarzystwie...

Szliśmy wzdłuż brzegu Tamizy podziwiając czerwone słońce chowające się za horyzontem. Piękny widok. Napawałem się nim i jej obecnością. Była dla mnie jak narkotyk.
- Wiesz Perrie, cieszę się, że cię poznałem. - powiedziałem wtedy i chwyciłem niepewnie jej dłoń. Ku mojej uciesze, nie wyrwała ręki z mojego uścisku, ale go wzmocniła.
- Ja również, Zayn. - odwróciła się przodem do mnie tak, bym mógł spojrzeć w jej piękne, błękitne oczy oprawione wachlarzem gęstych rzęs. Była taka piękna.
Teraz miałem szansę. Mogłem ją albo wykorzystać, albo zaprzepaścić. Wybrałem to pierwsze.
Powoli zacząłem zbliżać się do dziewczyny, chwyciłem w dłonie jej twarz i złożyłem nieśmiały pocałunek na jej pełnych, malinowych ustach. Były tak miękkie, a gdy przygryzała wargę - tak rozpraszające. Nie potrafiłem się powstrzymać. Pocałowałem ją po raz kolejny, tym razem pewniej. Odwzajemniła pocałunek. Kolejny był cholernie namiętny i czuły. Nasze języki toczyły ze sobą walkę o dominację, co doprowadzało mnie do szaleństwa. Chciałem ją. Tu i teraz. Wiedziałem, jednak, że nie mogę. Nie chciałem jej wystraszyć.

Kolejne spotkania, mile spędzony czas, czułe słówka, pocałunki... To wszystko sprawiło, że w ciągu miesiąca bardzo się do siebie zbliżyliśmy i zostaliśmy parą.


- Zayn, proszę obiecaj mi, że mnie nie zostawisz. - powiedziała któregoś dnia.
- Obiecuję, Pezz. Kocham cię. - wyszeptałem jej prosto w usta, po czym zachłannie się w nie wpiłem.
Tego wieczora przeżyliśmy nasz wspólny, pierwszy raz. Było niesamowicie, a najbardziej cieszył mnie fakt, że byłem pierwszym chłopakiem, z którym "to" zrobiła, a to oznacza, że jednak coś do mnie czuła i mi ufała. 

Tak cholernie się wtedy cieszyłem.
Potem było już tylko coraz gorzej...
Małe sprzeczki, które przeradzały się w kłótnie i awantury.
Były dni, kiedy nie mogliśmy znieść swojego towarzystwa. Ona gdzieś wychodziła, wracała nad ranem. Warto zauważyć, że mieszkaliśmy razem. Już wtedy podejrzewałem ją o zdradę, ale się tego wypierała. Wierzyłem jej, ale coraz częściej nie wracała na noc, a jej wymówki były coraz mniej przekonujące. Pokłóciliśmy się o to.

Czekałem na nią całą noc. Pojawiła się około czwartej nad ranem.
- Gdzie byłaś? - zapytałem ze stoickim spokojem, kiedy tylko przekroczyła próg mieszkania.
- U koleżanki. - mruknęła.
- Czyżby? Kto normalny wraca od koleżanki o czwartej nad ranem?! - krzyknąłem.
- Odpierdol się wreszcie ode mnie! - wrzasnęła i chciała udać się do sypialni, jednak skutecznie temu zapobiegłem, chwytając ją za ramię. Staliśmy tak blisko siebie, że gdyby włożono pomiędzy nasze ciała kartkę papieru, na pewno by nie wypadła.
- Ta twoja koleżanka ma bardzo ładne perfumy. Takie męskie... - szepnąłem jej do ucha.
Czułem jak jej ciało się spina. Wiedziała, że ją mam. Teraz tylko musi się przyznać.
- Chcesz mi coś może powiedzieć? - zapytałem unosząc jej podbródek tak, by mogła spojrzeć mi w oczy. Widziałem jak ledwo powstrzymuje łzy.
- Zayn... - szepnęła błagalnie.
- Powiedz mi dlaczego. - rzekłem starając się ukryć moje zdenerwowanie.
- Zayn...
- Powiedz! - krzyknąłem. - Aż tak mnie nienawidzisz? - zapytałem, tym razem spokojniej.
- Zayn, ja cię kocham! - desperacko krzyczała.
- Perrie, kogo ty próbujesz oszukać? - zadałem jej pytanie, na które nie usłyszałem odpowiedzi. - Kocham cię, Pezz, ale myślę, że powinniśmy to zakończyć. - mruknąłem nawet na nią nie patrząc. Zrobiłem kilka kroków do tyłu i odwróciłem się tyłem do dziewczyny. Nie chciałem na nią patrzeć. Widok płaczącej Perrie zadałby mi zbyt wielki ból.
Gdy dziewczyna się uspokoiła mruknęła tylko, że po południu przyjdzie po swoje rzeczy i już chciała wyjść z mieszkania, kiedy mocno chwyciłem ją za rękę i gwałtownie do siebie przyciągnąłem wpijając się w jej drżące od szlochu usta. W owy pocałunek włożyłem tak wiele emocji i namiętności, jak tylko mogłem.
- To był nasz ostatni pocałunek. Żegnaj, Perrie. - szepnąłem i skierowałem się do sypialni, w której miałem zamiar wszystko na spokojnie przemyśleć. 

Ostatecznie skończyłem z butelką wódki w jednej dłoni i paczką papierosów w drugiej.

I HATE MY LIFE!

Dlaczego życie musi być tak cholernie trudne? Dlaczego miłość musi być tak okrutna? Dlaczego ludzie to chuje? Dlaczego dziewczyny zdradzają? Dlaczego ludzie popadają w nałogi? Dlaczego nie ma pokoju i sprawiedliwości na tym świecie?

GOD, TELL ME WHY!

Siedziałem tak na tym zimnym, betonowym chodniku i narażałem się na "złapanie" hemoroidów. Siedziałem tam, jak ten idiota i czekałem nie wiadomo na co. Na dworze robiło się coraz ciemniej, a ja nadal tam siedziałem. Nagle około pięćdziesięcioletni mężczyzna przechodzący obok zatrzymał się i spoglądał na mnie z dezaprobatą.
- Dziewczyna mnie zdradziła. Mówiła, że kocha, że chce ze mną spędzić resztę życia, że jestem tym jedynym, że nigdy mnie nie opuści, nie zrani... A co kurwa zrobiła? Wybrała jakiegoś innego sukinsyna. - zacząłem mówić, pomimo że nikt mnie nie pytał. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Może to zwykła potrzeba podzielenia się z kimś moim problemem?
Mężczyzna podarował mi litrową butelkę wódki, którą trzymał w kieszeni płaszcza twierdząc, że mi się przyda. Kiedy chwyciłem podarunek w dłoń, facet bez słowa odszedł i zniknął w ciemności. Ja natomiast, bez zastanowienia, otworzyłem butelkę i powoli wypijałem jej zawartość.

 I HATE EVERYTHING!

Obudziły mnie czyjeś śmiechy, a po chwili poczułem silny ból brzucha. Co się dzieje? Otworzyłem klejące się od snu oczy i ujrzałem grupkę chłopaków ubranych w dresy. Oryginalnie...
- Wstawaj, śmieciu! - krzyknął jeden z nich i splunął mi na twarz.
- Nikt! Powtarzam: NIKT, nie będzie mnie wyzywał! - odpowiedziałem spokojnie, ale ostro zarazem. Szybko się podniosłem, o dziwo nie przewracając się przy tym, bo pragnę zauważyć, iż niedawno SAM opróżniłem litrową butelkę wódki.
W odpowiedzi usłyszałem tylko szyderczy śmiech jednego z nich. Nie panowałem nad sobą. Podszedłem do niego i wymierzyłem mu cios prosto w tę parszywą buźkę ozdobioną kilkoma bliznami. Chłopak upadł na ziemię, a pozostali rzucili się na mnie. Cóż za solidarność! Przez jakiś czas skutecznie się broniłem, jednak w końcu zacząłem opadać z sił, co tylko ułatwiło tamtym unieruchomienie mnie. Trzech mnie mocno trzymało, a czwarty, ten, który oberwał ode mnie jako pierwszy, wkładając w to całą siłę, zaczął uderzać pięściami w moje obolałe ciało. Łysy oddawał cholernie mocne ciosy w moją twarz, brzuch, żebra, klatkę piersiową, a na zakończenie "spektaklu", w krocze. W końcu zostałem puszczony i bezwiednie opadłem na ziemię, na której jeszcze mnie skopano. Już nie czułem bólu. Widziałem jedynie ciemność i słyszałem ICH kroki, gdy odchodzili. Nic więcej nie pamiętam...

I HATE PEOPLE!


 *Nazwy ulic i to miejsce sama wymyśliłam. Nie mam bladego pojęcia czy istnieją, czy nie, a jeżeli tak, to nie wiem gdzie.


Od autorki:
Mamy pierwszy rozdział! Jak Wam się podoba? - > komentujcie :)
Powiem Wam, że w ogóle nie spodziewałam się tego, iż mój blog będzie miał:
- ponad 200 wyświetleń,
- 4 obserwatorów,
- 6 komentarzy pod prologiem.
Cieszę się, że Wam się spodobał i mam nadzieję, że Was nie zawiodę :))

2 komentarze:

  1. Oo, to jest genialne! Takie realistyczne, zazwyczaj narracja na blogach jest ze strony damskiej, więc taka miła odmiana się przyda :) kompletnietnie nie wiem co się zdarzy dalej, co jest ogromnym plusem. Piszesz genialnie i nie mogę się doczekać nn, mam nadzieję, że pojawi się niedługo. :)
    I miłych wakacji przy okazji :D

    Kukardka, zoxo

    OdpowiedzUsuń

Szablon by S1K